Nie zapomnę nigdy tej wizyty na izbie przyjęć w szpitalu... Na korytarzu mnóstwo chorych dzieci, z kaszlem, gorączkami i my, zatroskani, z naszą 3-miesięczną córeczką. Jeszcze na izbie lekarz dyżurujący zlecał nam po kolei różne badania - pobranie krwi, moczu, rtg klatki piersiowej, usg brzuszka, konsultacja laryngologa i nic... Nic nie znaleźli, nic nie wskazywało na żadną infekcję a mała ewidentnie zachowywała się niepokojąco. W końcu po kilku godzinach na izbie przyjęto nas na oddział w celu obserwacji,
Strasznie się baliśmy o Oliwkę, już wolałabym aby znaleźli jakąś infekcję i wdrożyli leczenie, a tu nic... nie wiadoma skąd wynika jej zachowanie, a ono ewidentnie jest niepokojące. Dodatkowo trafiliśmy do szpitala na weekend, a wiadomo, że w weekend nie za wiele można się dowiedzieć. W sobotę zrobiono Małej USG przezciemiączkowe, które wyszło prawidłowo. Oliwka cały weekend była bardzo osłabiona, senna, mało kontaktowa, bardzo drażliwa na dotyk, płaczliwa.
Po weekendzie mieliśmy jeszcze konsultację neurologa i rehabilitanta. W środę wyszliśmy ze szpitala z diagnozą wzmożonego napięcia mięśniowego, asymetrii ułożeniowej i zaleceniem dalszej rehabilitacji. Na początku byłam tym przerażona, ale dość szybko dowiedziałam się, że to nic złego, że wczesna rehabilitacja przynosi szybkie efekty i takie dzieci szybko nadrabiają i wręcz przeganiają później inne dzieci w rozwoju. Wróciliśmy do domu.