22 września 2015

Ciężki tydzień w szpitalu

O pierwszym tygodniu w szpitalu już pisałam wcześniej. Poza jej ogólnym niepokojem związanym z głośnym otoczeniem i pobudkami w nocy nic takiego się nie działo. Napady Małej powtórzyły się w kolejnym tygodniu już tylko raz.

Oli ma za sobą swoją "szpitalną" historię. Była już tyle razy ukłuta do pobrań krwi, że wszystkie, i te grubsze i te cieńsze żyłki jej się pochowały. Już w CZD pielęgniarki miały problem, żeby znaleźć miejsce skąd pobrać krew. A tutaj też tyle badań... na infekcję, morfologia, na poziom leku, na to, na tamto... Nie zliczę ile ich było przez cały ten czas. Doszło do tego, że przed zabiegiem musiała pojechać na chirurgię, by lekarze pod znieczuleniem znaleźli sposób na założenie drogi dożylnej do wenflonu. Bidula...

Sam zabieg założenia PEGa trwał 5, może 10 minut... Póżniej jeszcze godzinka na sali wybudzień i wróciła do mnie moja śpiąca królewna, bez rurki w noski, ale za to z nową, w brzuszku. Po zabiegu, do naszego wyjścia Oli była karmiona cały czas specjalną mieszanką, takim mleczkiem. Jeszcze w szpitalu trzeba było sprawdzić jak reaguje żołądek, jakie ilości toleruje, jak szybko pokarm powinien być podawany, czy nie wymiotuje, ulewa itp. W domu będę ją już karmić trochę tym mlekiem i trochę przecierami do buziaka. Co ciekawe podawanie 80 ml mieszanki trwa godzinę. Na szczęście pokarm do PEGa podawany jest przez specjalną pompę żywieniową. Podłącza się butelkę z mlekiem, ustawia się odpowiednio parametry i leci samo. Mieliśmy szczęście, że udało nam się dostać do poradni żywieniowej. Dzięki temu będziemy dostawać od NFZ to specjalne mleczko zawierające wszystkie niezbędne składniki odżywcze a także dostaliśmy na wypożyczenie pompę do domu. Przeszłam 3-godzinne szkolenie, gdzie bardzo miła Pani Ewa dokładnie wytłumaczyła mi zasady podaży pokarmów i pielęgnacji okolicy PEGa. Będzie też moim dyżurnym "aniołem" na telefon w razie jakichkolwiek problemów i pytań.

Noce po zabiegu były bardzo ciężkie. Po pierwsze, tak jak i wcześniej trudno było zasnąć przez dochodzące zewsząd różne odgłosy i pikania aparatury gdy Oli na chwilę spadała saturacja. Ale najgorsze było to, że Mała budziła się o 2/3 w nocy z płaczem, codziennie. Płacz o trudnym do zidentyfikowania źródle. Raz pomagał jej lek przeciwbólowy, raz lek na uspokojenie, raz wzięcie na rączki a innym razem nic nie pomagało. Spaliśmy tam (łącznie przez cała noc) średnio po 3 godziny. Marek, gdy został z Małą w zeszły piątek osiągnął rekord i spał tylko pół godziny. Jeśli człowiek ma siłę i zdrowie to jest dużo w stanie wytrzymać, dawać z siebie wszystko. Jednak jeśli nie spisz porządnie kilka nocy pod rząd to zapas energii spada w zawrotnym tempie i masz zwyczajnie dość.

Niejednokrotnie chciałoby się ją przytulić, usiąść wygodnie jak w domu na kanapie, wziąć na kolana, pobujać, pośpiewać do uszka.... Ale atmosfera szpitala nie sprzyja. Nie ma gdzie wygodnie usiąść bo nogi drętwieją po 20 minutach, rozkład dnia dyktuje rozpiska miłych pielęgniarek: teraz damy leki, teraz damy jeść, teraz ważymy, teraz pobieramy krew i tak dalej. Do tego wszędzie te kabelki, rurki, kroplówki...

Nasz pobyt w szpitalu trwał za długo. Najpierw 4 dni czekania na najważniejsze badanie a potem jeszcze 2 dni w oczekiwaniu czy Oli ma infekcję czy nie. Każdy ten dodatkowy dzień był dla nas potencjalnym ryzykiem, że Mała złapie zapalenie płuc. Tak, na tym samym oddziale były dzieci z zapaleniem płuc. Nie muszę chyba powtarzać, jak dla Małej to mogłoby być niebezpieczne. Robiliśmy co mogliśmy by uniknąć przeniesienia zarazków. Po każdym wyjściu z boksu do łazienki,  do czajnika dla rodziców, czy po wodę dla Oli, nawet wtedy gdy choć kawałkiem paluszka dotknęliśmy jakiejkolwiek klamki od razu było mycie rąk. Może przesadnie, ale najważniejsze, że już jesteśmy w domu, bez zapalenia płuc.

W szpitalu Oli urządzała rewię fryzur. Jednego dnia stylizowała się na Małą Syrenkę a drugiego na rockowa gwiazdę, powiedzmy w stylu Roxette :)



Teraz przed nami kilka dni na złapanie nowego rytmu dnia, a przede wszystkim karmienia Małej. Musimy nauczyć się sprawnego obsługiwania pompy żywieniowej i planowania posiłków tak by zapewnić Oli odpowiednią wartość kaloryczną na cały dzień. Musimy też z powrotem rozruszać ją fizycznie. Od dnia zabiegu tylko leży, na plecach, na boczku. Zaczynam robić jej delikatne masaże by rozruszać zaspane mięśnie a w przyszłym tygodniu wracamy z rehabilitacją.

Jeden istotny wniosek: Nie ważne co i jak, ważne, że w domu.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Oliwka
Designed By Blokotek